Warszawa w śniegu…

Warszawa cała w śniegu…:)) Piękny widok, chociaż przypuszczam, że służby komunalne miasta miały inne zdanie..:)) Jestem teraz w hotelu, jest już wieczór i jestem po zajęciach, więc postanowiłam napisać kilka słów.
W tym roku, jest to mój ostatni przyjazd do Warszawy. W styczniu mam jeszcze jeden zjazd, potem napisanie pracy, obrona i jak wszystko dobrze pójdzie, to będzie koniec moich wizyt w mieście, które bardzo polubiłam.
Chociaż dzisiaj, to nawet żałowałam, że przyjechałam. Zajęcia były wyjątkowo nieciekawe. Lecz dla tego pięknego widoku, jednak warto był..:))
W czasie drogi, widok za oknem pociągu przybierał coraz więcej bieli, a przed samą Warszawą było już całkowicie biało. A gdy dotarłam do samego centrum, byłam kompletnie zaskoczona. Wyjeżdżałam ze smutnego miejsca, gdzie od dwóch dni pada deszcz, a zawitałam w pięknej śnieżnej krainie..:)
O mały włos, a bym nie zdążyła na pociąg…
Tak w ogóle, to myślałam, że nie dojadę na te zajęcia. Na trasie, którą jechałam na dworzec PKP, był wypadek i zrobił się zator. Nie wiem czy było to coś poważnego, ale wyglądało przerażająco. Ogromny tir, z dwoma przyczepami, leżał przewrócony na poboczu drogi. Obok niego stały dwa samochody straży pożarnej i pogotowie. Podejrzewam, że kierowca tira zbyt mocno najechał na pobocze i grząski grunt doprowadził do wypadku.
Sama doświadczyłam, że grunt był wyjątkowo miękki. Wyjeżdżając rano z domu, czułam jak moje auto wręcz zatapia się na trawniku. Mamy tak niefortunny wyjazd, iż często, łatwiej jest mi nawrócić samochód wykorzystując miejsce na trawniku, niż wycofać go spod wiaty. Lecz dziś nie powinnam była tego robić, gdyż cały trawnik zniszczyłam… :(.
Gdy dojechałem do miasta, to jak na złość nawet światła mnie zatrzymywały, bo za każdym razem było czerwone. Ostatecznie, udało mi się na ostatnią minutę zdążyć na pociąg.
Gdy głód doskwiera…
A przy okazji, jak znowu opisuję mój pobyt w Warszawie, to chciałabym się podzielić miejscem gdzie można zadbać o swój żołądek. Nawet największym głodomorom, z czystym sumieniem mogę polecić miejsce, która znajduje się w galerii handlowej Plac Unii na skrzyżowaniu ulic Ludwika Waryńskiego i Puławskiej.
Stoisko nazywa się Kuchnia Polska, nie wiem czy to jest jakaś sieć, czy tylko ta galeria je posiada. Od pewnego czasu, zawsze przed zajęciami, idę tam na szybki obiad. Poza dużym wyborem różnorodnych dań, proponują również ofertę dnia, w formie trzech zestawów obiadowych do wyboru. Muszę przyznać, że jedzenie jest przepyszne i za bardzo atrakcyjna cenę.
W drodze na uczelnie…
Gdy zaspokoiłam swój żołądek, miałam jeszcze trochę czasu i wybrałam się wolnym krokiem na uczelnie. Było zaledwie kilkanaście minut po 16-tej, a na dworze robiło się już coraz ciemniej i coraz zimniej. Po drodze, minęłam kobietę, która na małym stoliku miała rozłożony drobny towar. Zakodowałam, że miała też rękawiczki. Przeszłam może z 400 metrów i ciągłe myślałam o tej kobiecie, ile musi się wystać i namarznąć aby trochę grosza zarobić. Po raz kolejny doceniłam, że jestem wielką szczęściarą…
W nagłym impulsie zawróciłam, podeszłam do kobiety i kupiłam u niej rękawiczki. Ten impuls sprawił, że zyskałam poczucie, iż komuś w jakiś tam malutki sposób pomogłam, i przy okazji sobie też… za jednym posunięciem ogrzałam ciało i duszę…:))
Ponownie skierowałam swoje kroki w kierunku uczelni, lecz cięgle zatrzymywałam się i robiłam zdjęcia. Śnieg oraz wieczorne światła wypełniające miasto sprawiały, że otoczenie było wyjątkowe.
Ośnieżone drzewo, oświetlone blaskiem latarni, a sprawia wrażenie jakby wisiało na nim tysiące lampek, a to był tylko śnieg.
Kończę to pisanie, bo się późno zrobiło, a rano trzeba wstać na zajęcia…
Sobota…
Dzień przywitał mnie wyjątkowo ładną pogodą. Gdy wychodziłam z hotelu, miasto jeszcze spało, na ulicach garstka ludzi i garstka aut. Przepięknie świeciło słońce, a jego promienie dodawały budynkom blasku, aż kusiło żeby zrobić trochę zdjęć… Nawet wpadł mi w kadr samochód, który miał ekstra miejsce parkingowe…:))
Nie ma jak dobrze zaparkować… każde miejsce jest dobre…
Sobotnie zajęcia na uczelni wynagrodziły nudy z piątku, były wyjątkowo ciekawe, chyba jedne z lepszych jakie mieliśmy.
W drodze na Dworzec Centralny…
Gdy po zajęciach szłam na Dworzec Centralny, było ledwo po 16-tej, ale miałam wrażenie, iż było jeszcze ciemniej, niż o tej samej porze poprzedniego dnia.
W oczekiwaniu na pociąg…
Jak zwykle, miałam sporo czasu do przyjazdu mojego pociągu. Czas ten poświęcam na smykanie się po dworcu i przyglądanie ludziom. I co zauważyłam… że większość jest smutnych, wszystko robią w pośpiech, a gdy już gdzieś przysiądą aby odpocząć, lub poczekać na swój pociąg, to zamykają się przed rzeczywistością w swoim komórkowym świecie.
Ja wcale nie jestem lepsza i robię podobnie… bo jak wypełnić ten czas oczekiwania … najprościej wziąć komórkę…
Lecz tym razem, ktoś mi przerwał buszowanie po wirtualnym świecie i po prostu mnie zagadał. Przegadaliśmy przeszło godzinę i nawet nie zauważyłam, kiedy ten czas zleciał. Była to wyjątkowa osoba, bo obdarzona niezwykłym darem, darem jasnowidzenia… dużo ciekawych rzeczy mi opowiadała… ciekawa jestem czy chociaż cześć się z nich sprawdzi..:))
Potem znowu natrafiłam na niezwykłych ludzi, bo na moją bardzo bliską rodzinę. Na co dzień, mieszkamy od siebie raptem 3 kilometry, a widujemy się raz do roku… a tu, aż Warszawy trzeba było, żeby się spotkać…:))
Niedziela…
Cały dzień zaprzątają mi głowę te wczorajsze spotkania, dziwne zestawienie… jasnowidz i rodzina, z którą mam kontakt, jaki mam… czy los chciał mi coś przekazać…??