Chcę To Przeżyć… jeszcze raz… relacja…
Chcę To Przeżyć… jeszcze raz… relacja… najwyższa pora się podzielić relacją, jak zniosłam powrót do przeszłości… Czyli ponowne zetknięcie z tak cudownym, a jednocześnie, przynajmniej dla mnie, nieprzewidywalnym stworzeniem jakim jest koń…:)
Już we wpisie wcześniejszym TUTAJ opisywałam moje wcześniejsze doświadczenia z końmi. Jednocześnie podzieliłam się przeżyciami, jakie zostały mi dostarczone przez te piękne stworzenia.
Chcę to przeżyć…
Osoby śledzące mojego bloga wiedzą, że w kwietniu zarejestrowałam się do programu #Chcę To Przeżyć, którego organizatorem jest firma Katalog Marzeń. Obecnie jestem w drugim etapie programu. Realizuję swoje częściowe marzenia aby małymi krokami dojść do tego największego – „Romantycznego lotu balonem we dwoje”. Czy mi się uda, zobaczymy…:)))
W pierwszym etapie czułam się jakbym przenosiła się do przyszłości – TUTAJ, a w drugim, wręcz odwrotnie… jest ewidentny powrót do przeszłości…TUTAJ.
Na tym etapie musiałam zmierzyć się z lękami i obawami z przeszłości. Pokonać swój strach i na nowo zaufać… zwierzęciu mądremu i pięknemu. Przez prawie 30 lat, co jakiś czas moje myśli wypełniały się nieśmiałym marzeniem, że może kiedyś znowu się odważę i sama dobrowolnie, zbliżę się do niego na tyle, aby ponownie razem z nim patrzyć na świąt z innej perspektywy.
Przełamanie samej siebie…
Przełamałam się i podjęłam wyzwanie postawione samej sobie!! Pierwszym krokiem był wybór atrakcji z drugiego etapu programu #Chcę To Przeżyć. Wbrew swoim obawom i lękom wybrałam „Naukę jazdy konnej”. Wybrać, to jeszcze nie wszystko…:))
Nadesłany voucher leżał sobie na biurku i czekał na dalsze moje kroki… czyli ustalenie terminu. Odwlekałam i odwlekałam, aż któregoś dnia postanowiłam, że nie ma co zwlekać. Zgodnie z instrukcją organizatorów programu, tym razem sama musiałam zadzwonić do stadniny aby uzgodnić dogodny termin dla obu stron.
Też tak zrobiłam, padła data 12 lipiec godzina 16:00. Sporym problemem, który mógłby być idealną wymówką, była odległość – 110 km. Gdyż do wyboru miałam, tylko i wyłącznie stadninę koni, która współpracuje z Katalogiem Marzeń. Wypadło więc na stadninę, a raczej Sportowy klub Jeździecki w Mysłowicach.
W ramach vouchera miałam uprawnienia do 4 lekcji nauki jazdy konnej, a każda z nich miała trwać jedną godzinę. Po negocjacjach, ustaliłam z właścicielami klubu jeździeckiego, że ze względu na odległość jaką mam do pokonania, moja nauka będzie trwała 2 razy po 2 godziny. Pierwsze dwie godziny już za mną… i w ostateczności nie było tak strasznie… ale po kolei…:))
W drodze do Klubu Jeździeckiego…
Był taki moment, że zanosiło się, iż z mojego wyjazdu do Mysłowic nic nie będzie. Potrzebowałam osoby towarzyszącej, która uwieczniałaby moje poczynania jeździeckie. Jakoś tak się dziwnie składało, że nikt z moich bliskich nie mógł w tym czasie ze mną pojechać. Ostatecznie uratowała mnie przyjaciółka Ewa, która tak sobie zorganizowała czas, że mimo swojego zabiegania, udało jej się dla mnie poświecić całe czwartkowe popołudnie… za co ślicznie dziękuje…:) Ewcia jest też autorką prawie wszystkich zdjęć, które umieściłam w obecnym poście… i w tym miejscu ponownie składam jej serdeczne podziękowania…:))
Wyruszyłyśmy w drogę o godzinie 14-tej. Czas dojazdu na miejsce zajął nam przeszło półtorej godziny. Wjeżdżamy do miasta i zaczynamy się zastanawiać, gdzie tu, między tymi blokami, konie mają hasać…:) Pytamy przechodów… w odpowiedzi słyszymy, że oczywiście jest Klub Jeździecki i znajduje się koło przedszkola, za placem zabaw.
Po tej informacji całkiem byłyśmy zdezorientowane, bloki, przedszkole, plac zabaw… i jeszcze konie?!?! Potem okazało się, że jedna z bocznych uliczek prowadzi do całkiem zacisznego miejsca otoczonego laskiem i akwenami wodnymi. Właśnie w tym urokliwym i spokojnym miejscu był usytuowany Sportowy Klub Jeździecki – JOKAR.
Pierwsze spotkanie po przeszło 30 latach…
Gdy już zdałam sobie sprawę, że nie mam odwrotu, poszłam się przebrać i wyruszyłam na spotkanie mojego przeznaczenia o pięknym imieniu Abrazo. W tłumaczeniu z hiszpańskiego na polski – Uścisk…:))
Imię konia idealnie nawiązywało do tego co czułam… całą mnie ogarniał jeden wielki Uścisk Strachu…
Jednak przemogłam się i powiedziałam sobie w duchu… Co ma być, to będzie !!!… Nie ma panikowania !!!… Słuchaj co do Ciebie mówią, a wszystko będzie dobrze !!!
Pierwszy hamulec pojawił się gdy miałam wsiąść na Abrazo. Jak stałam u jego stóp, to pomyślałam, że nie mam najmniejszych szans aby się na niego wdrapać…:)). Wybawieniem okazał się podnóżek w formie mini drabinki…:)) A gdy już siedziałam na jego grzbiecie, to czułam każdy jego mięsień i miałam uczucie, że pod wpływem najmniejszego ruchu, koń zaraz zrzuci mnie na ziemię. Mimo zapewnień młodziutkiej instruktorki-Patrycji, że to jest najspokojniejszy koń w całym klubie, nie potrafiłam się rozluźnić.
Ale muszę przyznać, że Patrycja miała wyjątkowe podejście, gdyż z czasem coraz bardziej się uspakajałam i rozluźniałam. Nawet wykonywałam szereg ćwiczeń, które miały sprawić abym poczuła się swobodnie i nabrała zaufania oraz pewności, że Abrazo jest wyjątkowo łagodnym koniem, który żadnej krzywdy mi nie zrobi.
Przez pierwszą godzinę zajęcia odbywały się na wybiegu / ponoć poprawna nazwa to padok – ale nie jestem pewna..:)). Potem Patrycja zaproponowała spokojny spacer po okolicznym lasku oraz wzdłuż akwenów wodnych. Niestety moja Pani fotograf została w samochodzie, bo zanosiło się na ulewę i nie chciałam jej narażać na zmoknięcie. Dlatego z tej pięknej okolicy nie mam prawie żadnych zdjęć. Ale co się napatrzyłam, to moje…:)))
Moje refleksje…
Potrzebowałam tego wyzwania, w sumie dzięki świetnej zabawie jaką daje mi program #Chcę To Przeżyć, udało mi się poza zabawą zrobić dużo więcej!!! Pokonałam swój strach, swoje obawy, swoje ograniczenia i po raz kolejny, zdałam sobie sprawę, że możemy zrobić wszystko, co tylko pragniemy… musimy tylko przełamać strach, aby zrobić ten pierwszy krok… a potem ciekawość, adrenalina i chęć pokazana samemu sobie, że damy radę… gna nas do przodu…:))
Na drugi dzień myślałam, że będą bolały mnie wszystkie mięśnie… ale nic z tego. Czułam tylko ogromy ból szyi i ramion. Ból, który tworzy się pod wpływem stresu i strachu !!! Ten ból, przez kilka dni był przypomnieniem, że udało mi się!!! , że pokonałam swoje lęki i obawy!!!, że jak tylko chcę, to mogę!!!
Dobrze że się przełamałaś i udało Ci się wsiąść na konia. Czasami nasz strach już po zrobieniu czegoś staje się tak mało istotny, że zastanawiamy się dlaczego z tym tak zwlekaliśmy.
Masz rację…strach ma wielkie oczy… i strach, bardzo często nas ogranicza…i nie pozwala iść do przodu !!! Okazja aby przełamać się i wsiąść na tego konia, była kolejną lekcją, która pokazała ile radości daje pokonywanie własnych lęków i ograniczeń…:)) Pozdradzam serdecznie i bardzo mi miło, że u mnie zagościłaś…:)