Weekendy w Warszawie w fotograficznym skrócie…
Od wielu miesięcy, co drugi weekend spędzam w Warszawie i tym razem też tak było. Lubię te moje wyjazdy, chociaż są dość męczące. Podróż w jedną stronę trwa prawie 5 godzin i muszę dość wcześnie wstać aby zdążyć na poranny pociąg.
Wymyśliłam sobie, że pokaże Wam w fotograficznym skrócie, jak wyglądają moje weekendowe dni w Warszawie i przy okazji pokażę jaka piękna jest Warszawa w tych miejscach, po których głównie się poruszam..:))
Jak ktoś śledzi moje wpisy to wie, że na początku kwietnia podjęłam studia podyplomowe i wybrałam sobie dość odległą Warszawę. Więcej informacji w wpisie – Czy warto w wieku 50 plus dalej się uczyć…??
Piątkowy poranek…
Pobudka o 4.40 lub troszkę później… w zależności, o której mam pociąg. W tym krótkim okresie, już cztery razy zmienił się rozkład jazdy tak, że były dni kiedy mój pociąg wyjeżdżał o 6.50 a były i takie, że o 7.28. W ten piątek wyjeżdżałam o 7.18. Miałam jakiś wyjątkowy poranek, bo nie mogłam się wygrzebać i o mały włos spóźniłabym się na pociąg.
Zawsze rano gdy wstanę, potrzebuję ten swój magiczny czas, aby w spokoju zacząć dzień od kawy, a dopiero potem przyśpieszam. Choćby się paliło i waliło, ze swojej magicznej chwili nie zrezygnuję… :)). A jak u Was..?? Czy też macie taki magiczny czas dla siebie..??
Okropny zwyczaj…
Muszę się przyznać, że mam okropny zwyczaj związany z pakowaniem. Zawsze pakuję się tego dnia, w którym wyjeżdżam… godzina wyjazdu nie ma znaczenia… nawet to, czy wyjeżdżam na jeden dzień, czy na dłużej. Po prostu okropność… ale tak już mam. Tylko raz pakowałam się z dużym wyprzedzeniem. Było to wtedy, gdy leciałam do córki… lecz do tej dyscypliny nakłoniły mnie linie lotnicze, które robią ograniczenia co do ilości bagażu. Wszystko musiałam dokładnie zważyć aby zmieścić się w limicie. Więc gdybym pakowanie zostawiła na ostatni moment, miałabym zerowe szanse aby na czas dojechać na lotnisko.
Wracając do poranka, to po spokojnie wypitej kawie, szybko się pakuję i robię śniadanie. Już od wielu lat, staram się aby rano zjeść śniadanie, a gdy ruszam w trasę, to dodatkowo przygotować coś na drogę. Jak już jestem gotowa, to wskakuję do samochodu i w drogę. Mam do pokonania przeszło 15 km aby dotrzeć na dworzec PKP. Parkuję na zaprzyjaźnionym strzeżonym parkingu i jeszcze potrzebuje 5 minut aby dojść na dworzec. Omija mnie kupowanie biletu, gdyż zawsze robię to przez internet. Staram się kupować z wyprzedzeniem 15 dniowym, gdyż wtedy przyznawane są 30% zniżki.
Wpadam na peron, na którym oczywiście poza konduktorem nikogo nie ma… wygodnie rozsiadam się w kompletnie pustym wagonie…
W trakcie drogi, pociąg się coraz bardziej zapełnia, a od Katowic to nie ma już ani jednego wolnego miejsca. Mimo, że wagony pamiętają jeszcze stare czasy, to dokonano ukłon w stronę pasażerów. W wagonie, w którym zazwyczaj jeżdżę mimo, że jest to druga klasa, zapewniono dostęp do internetu oraz jest klimatyzacja, która była wybawieniem tego upalnego lata.
Droga nawet się tak nie ciągnie, gdyż przeważnie mam ze sobą ciekawą książkę, albo materiały z którymi muszę się zapoznać. Jak już nie mam ochoty na czytanie, to podziwiam krajobrazy za oknem, a ostatnio piękne wschody słońca…
Piątkowe popołudnie…
W Warszawie jestem po 12-tej, idę na przystanek tramwajowy i jadę do mojego hotelu.
Od dłuższego czasy wynajmuję ten sam hotel – „Karat”, gdyż nie robią problemu, że jestem wcześniej niż się zaczyna doba hotelowa, otrzymałam już stałą zniżkę oraz mam blisko do uczelni.
Zajęcia na uczelni rozpoczynają się dopiero o 17.10, więc zostawiam rzeczy w hotelu i idę pochodzić po okolicy, czasami ciągnie mnie na wędrówki do innych dzielnic miasta.
Uniwersytet Warszawski
Popularna Palma Warszawska na Rondzie De Gaulle’a
Piątkowy wieczór i sobotni dzionek…
Wracam z zajęć koło 21 pierwszej, a następnego dnia znowu mam zajęcia od 9 rano do 16.40.
Po zajęciach metrem jadę do Centrum. Tam, prawie za każdym razem, zauroczy mnie symbol naszej Warszawy…
Pałac Kultury i Nauki…
Pociąg powrotny mam przeważnie 18.55, mimo kilkakrotnych zmian rozkładu, to godziny powrotne zawsze pozostawały bez zmian.
Jak wsiadam do pociągu jest pełen, że szpilki nie włożysz, a jak dojeżdżam około 23.50 na miejsce, to przeważnie jestem znowu sama…
Wczoraj, a precyzyjniej to już dzisiaj w nocy, na stacji końcowej, razem ze mną wysiadło tylko czterech pasażerów… Smutne jest, że Racibórz stał się tak mało istotnym miastem, iż mało kto, do niego chce jeździć…:(. Ale na ten temat lepiej nie będę się rozwodziła…
Z dworca jeszcze idę po samochód. Niekiedy mam lekki strach, bo jestem samiutka, ale gdy już wsiądę do samochodu, to czuję się bezpiecznie i jadę do domu, w którym jestem po północy.
Podsumowanie…
I tak mniej więcej, od kilku miesięcy, wygląda mój co drugi weekend. Zostało mi jeszcze kilka zjazdów, następnie i obronienie pracy dyplomowej. Jak to wszystko zrobię, będę mogła powiedzieć, że jestem absolwencką studiów podyplomowych Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Myślę, że wtedy przyjdzie też pora aby dokładnie napisać co mi te studia dały, czy warto wybrać się na nie i zapłacić, jak by nie było, niemałe czesne.