Chcę To Przeżyć… jeszcze raz…

#ChcęToPrzeżyć... jeszcze raz

#Chcę To Przeżyć… jeszcze raz… tytuł dałam trochę dwuznaczny, ale nie bez przyczyny…:)) Kilka dni temu dostałam informację, że zakwalifikowałam się do drugiego etapu projektu  #Chcę To Przeżyć.

W pierwszym etapie projektu, organizowanym przez firmę „Katalog Marzeń” o którym piszę we wpisie „Prawie jak… Gwiezdne Wojny…”.  Powiedzmy, że miałam okazję przenieść się do przyszłości…:))

Natomiast drugi etap, jest ewidentnym przeniesieniem się do przeszłości…

#Chcę To Przeżyć…

Gdy otrzymałam informację na maila, że zakwalifikowałam się do drugiego etapu, bardzo się ucieszyłam. Jeszcze przed podaniem wyników, na stronie projektu, można było zobaczyć jakie atrakcje są szykowane na drugą część świetnej zabawy, połączonej ze spełnianiem marzeń.

Pierwsze o czym pomyślałam, widząc propozycje, to lot szybowcem lub motolotnią, gdyż chciałam tym wyborem pokonać swoje lęki i bariery. Należę do osób, które mają lęk wysokości i na dodatek strasznie boję się latać samolotem. Nieraz zastanawiam się, jak udało mi się przetrwać dziesięciogodzinny lot do córki, ale czego się nie robi dla dzieci…:))

Mój wybór…

Wieczorem, jeszcze tego samego dnia, co otrzymałam informację, że mogę marzyć dalej, weszłam na stronę projektu. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyłam, że szybowce i paralotnie już odleciały do innych uczestników, którzy byli szybsi z podjęciem decyzji.

Było jeszcze w czym wybierać, a wśród ofert była propozycja, która zmroziła mi krew w żyłach mimo, że dla większości wygląda bardzo niewinnie.  Potrzebowałam to przespać… a rano zdecydowałam, że spróbuję…

Nawet bym nie pomyślała, że dokonam wyboru, gdzie będę się musiała zmierzyć ze swoimi barierami i lękami sprzed przeszło trzydziestu lat. Ale doszłam do wniosku, że skoro biorę uziemiał w tym programie, to chyba nie bez powodu szybowce odleciały… a na mojej drodze stanęły konie…:)

Konie, cudowne stworzenia, które kocham i które sprawiły, że wiele lat temu doznałam ogromnej traumy i nie wiem, czy poradzę sobie z moim bardzo „niewinnym wyborem”, który brzmi jak czysta sielanka – „Indywidualna nauka jazdy konnej”.

Powrót do przeszłości…

Byłam na drugim roku studiów – był to 1984 rok. Ogrom czasu, ale jak zaczynam sobie przypominać, to mam wrażenie jakby, było to wczoraj…:).

Na moim roku studiów było sporo osób, dla których konie były całym światem i dużo czasu poświęcały na jazdę konno. Dlatego nikt się nie zdziwił, gdy z ich strony padła propozycja zorganizowania dwutygodniowego obozu jeździeckiego w Ochabach. Aby obniżyć koszty spaliśmy pod namiotami, ale byli i tacy, co namiotu nie potrzebowali, gdyż prawie w ogóle ze stajni nie wychodzili, tylko non stop przebywali z końmi…:))

Zaraz po przyjeździe, każdemu z nas przydzielono konia, który był tylko do naszej dyspozycji przez całe dwa tygodnie. Był „nasz” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Musieliśmy się z nim zaprzyjaźnić i opiekować 24/24 godziny, przez pełne dwa tygodnie, bez żadnej taryfy ulgowej.

Nabywanie umiejętności…

Początki były trudne, nie miałam pojęcia jak się nią zajmować. Piszę nią, bo pod moją opiekę dostała się starsza klacz, wyjątkowo spokojna i cierpliwa. Wręcz idealny wybór dla osoby, która nigdy wcześniej z końmi nie miała do czynienia. Niektórzy nasi koledzy i koleżanki, którzy z końmi byli bardziej obyci, otrzymali pod opiekę bardziej krnąbrne i złośliwe bestie. Lubiły one dokuczać nie tylko jeźdźcom ale również innym koniom.

Na początku nie miałam pojęcia jak się zachować w obecności mojej spokojnej klaczy…:). Powoli wszystkiego nas nauczono, poczynając od utrzymania czystości w boksie, po karmienie, a na końcu w nagrodę było jeżdżenie…:))

Czyszczenie boksu było ciężkim zajęciem, ale za to lubiłam ją szczotkować, natomiast jeśli dochodziło do czyszczenia jej kopyt, to na początku trochę się bałam. Jednak z czasem, wszystkie zajęcia sprawiały mi coraz większą przyjemność.

Po kilku dniach nauki, coraz bardziej przyzwyczajałam się do mojej klaczy i nawet złapałam z nią fajny kontakt… niestety, nie pamiętam teraz jej imienia. Nie wiem, co mi sprawiało większą przyjemność,  jazda na niej, czy też opiekowanie się nią…:)

Konie… niczym Anioły Opaczności…

Obóz zbliżał się do końca, a ja już byłam pewna, że zrobię wszystko aby dalej mieć kontakt z końmi… aż do przedostatniego dnia obozu…

Był to dzień, gdzie nasze umiejętności były na tyle wystarczające, że pojechaliśmy konno w całkiem inny teren niż zawsze. Było tam więcej ciekawych tras do przejeżdżania, rożne pagórki, niespodziewane zakręty i przeszkody.

Gdy galopem zjeżdżaliśmy z górki, jechałam jako jedna z pierwszych. Do tej pory nie wiem co się stało, ale moja klacz wystraszyła się czegoś. Stanęła dęba i zrzuciła mnie na ziemię, ale tak niefortunnie, że przez chwilę mnie ciągnęła, gdyż moja stopa zablokowała się w strzemionach. A gdy się uwolniłam, to leżałam plecami na ziemi, a nad moją głową przeskakiwało prawie dwadzieścia koni. Modliłam się w duchu aby mnie nie stratowały. Gdzieś z tyłu głowy tylko słyszałam… Koń leżącego nie nadepnie !!! I faktycznie, frunęły nade mną, jakby skrzydeł dostały… niczym Anioły Opaczności…

Chcę to przeżyć… jeszcze raz…

Oczywiście nie mam na myśli upadku… ale chcę znowu poczuć tą ogromna przyjemność przebywania z koniem. Ponownie poczuć jak mnie unosi, odczuć to idealne zgranie z tak potężnym i bardzo pięknym stworzeniem.

Moje pierwsze spotkanie z koniem...:)  pierwsze dni w siodle  

Ale nie wiem czy dam radę, gdyż od momentu upadku, już nigdy więcej na konia nie wsiadłam. Następnego dnia obóz się skończył, a ja cała obolała oraz trochę posiniaczona wróciłam do domu.

Zawsze marzyłam aby jeszcze choć raz spróbować, lecz strach był silniejszy… i teraz nadarzyła się okazja aby spełnić, to moje marzenie i przeżyć to jeszcze raz…

A jak przełamię swoje lęki, i gdy wbrew sobie się odważę… to na pewno Wam napiszę, jak mi poszło…:))

 

1 Comments

Zapraszam do podzielenia się komentarzem ...:))

Skip to content